Zdradliwe pudełko

Według opowiadania
nadinspektora Schultza

(J. J.) Nocą z 30 kwietnia na 1 maja 1919 r. w budce strażniczej na przystani rzecznej w miejscowości Oberhausen rozegrał się krwawy dramat, ofiarą którego padł spokojny i ogólnie lubiany wartownik R. Zwłoki jego odnaleziono następnego dnia w głębokiej gliniance, oddalonej o 150 mtr. od miejsca przestępstwa. Nieznani sprawcy ulotnili się w niewiadomym kierunku. Podczas oględzin wnętrza budki strażniczej ujawniono jedynie małe pudełeczko od zapałek, które nie mogło się przedtem znajdować w posiadaniu zamordowanego wartownika, gdyż umieszczona na niem nazwa jednej z holenderskich fabryk zapałek świadczyła dobitnie o jego pochodzeniu. Pudełko to, aczkolwiek taki drobiazg z pozoru, stało się w następstwie niezmiernie cenną wskazówką.

Na podstawie zeznań zupełnie wiarygodnych świadków zdołano ustalić, że w nocy, kiedy dokonane zostało morderstwo, w budce strażnika gościło dwu osobników, w okolicy zupełnie nieznanych. Przygodni świadkowie zdołali podać nawet dość dokładny opis ich zewnętrznego wyglądu, a co więcej – stwierdzili zgodnie, że buty jednego z tych osobników były w tak opłakanym stanie, iż wyglądał mu z nich jeden palec. Uzyskane tą drogą informacje zdawały się wskazywać, że mordercy opuścili niezwłocznie okolicę. Było to, jak się później okazało, rozumowanie zupełnie trafne. Nie zaniedbywano jednak sprawy, ale zastosowano szeroko zakrojone poszukiwania pisemne i ogłoszenia w różnych czasopismach, kinach i t. p. Uwzględniono zarówno zewnętrzny opis domniemanych morderców, ustalony na zasadzie zeznań świadków, jak również opis pozostawionego przez nich pudełka, ze szczególnem podkreśleniem jego holenderskiego pochodzenia. Na skutek tej akcji zgłosił się po kilki tygodniach do policji pewien osobnik z informacją, że tego rodzaju zapałki przed niedawnym czasem sprzedawano w bufecie jednej z pogranicznych stacyj holenderskich. Ponadto oświadczył, że ogłoszony opis zewnętrzny podejrzanych osobników wydaje mu się zgodnym z zewnętrznym wyglądem dwu mężczyzn, którzy równocześnie z nim odbywali karę w więzieniu w Zevenaarze w Holandji. Dane powyższe uzupełnił jeszcze tem, że po zwolnieniu z więzienia został równocześnie z tymi osobnikami wydalony z Holandji i dostawiony przymusowo do niemieckiej granicy. Nazwisk podejrzanych osobników nie zapamiętał, nie mógł również podać nazwy odnośnego punktu granicznego. Wiedział o tej miejscowości tylko jedno, mianowicie to, że znajduje się tam stary zamek, ze wszech stron otoczony wodą.

Komisarz policji kryminalnej, prowadzący dochodzenie w sprawie tego zabójstwa, wykorzystując otrzymane informacje, porozumiał się z holenderskim komisarzem granicznym, który dostarczył mu listę imienną tych osobników, którzy w danym okresie czasu osadzeni byli w więzieniu w Zevenaanrze. Z otrzymanej bardzo długiej listy skreślił komisarz z miejsca te osoby, które na zasadzie wieku i narodowości zdawały się nie wchodzić w rachubę. W ten sposób pozostała mu niewielka liczba osób, co do których należało ustalić, gdzie i kiedy przekroczyły granicę, dokąd się udały i gdzie się znajdują. Ponieważ w samym Zevenaarze nikt z tych osób nie przekroczył granicy, przeto musiało to nastąpić w jakiejś innej miejscowości. Komisarz pojechał, jak to się mówi, na ślepo na poszukiwanie miejscowości z zamkiem na wodzie. Na stacji kolejowej w Elten, zabawiając się rozmową z urzędnikiem kolejowym, dowiedział się, że chodzić tu może o miejscowość Anholt. W miejscowości tej znajduje się rzeczywiście holenderska stacja etapowa, która odstawia osobników wydalonych z Holandji do punktu granicznego w Gross-Argenau. Tutaj w bufecie kolejowym znalazł nasz komisarz poszukiwane przez niego zapałki; sprzedawano je tu oddawna. To upewniło go w przekonaniu, że informacje byłego więźnia holenderskiego polegają na prawdzie, że więc podejrzani osobnicy mogą być mordercami strażnika.

W zapiskach stacji etapowej figurowało rzeczywiście nazwisko owego informatora, a tuż obok nazwiska dwu osobników, którzy równocześnie z nim zostali odstawieni do punktu granicznego w Gross-Argenau. Byli to obywatele niemieccy, którzy po odbyciu ciężkich kar w Holandji zostali stamtąd wydaleni. Wiele czasu i żmudnych poszukiwań kosztowało ustalenie, że jeden z podejrzanych przyjął obowiązki woźnicy w majątku Barmen, a drugi mieszka w Torgau. Obaj zostali ujęci.

Badani każdy zosobna nie przyznawali się do niczego i to ich właśnie zgubiło. Przeczyli bowiem stanowczo, jakoby kiedykolwiek byli w Holandji, a tem bardziej siedzieli tam w więzieniu, nie widzieli nigdy miejscowości Oberhausen, budki strażniczej i t. d. Jednakże konfrontacja z współwięźniem, a późniejszym informatorem policji, oraz świadkami, którzy ich widzieli w Oberhausen, lista imienna w Zevenaarze oraz odpis zapisków stacji etapowej, a ponadto dziurawy but, który jeden z nich jeszcze i teraz miał na nogach, stały się dowodami, których żadne przeczenie obalić nie zdołało. Przyznali się więc do swej bytności w więzieniu i do tego, że zostali wydaleni z Holandji. Zeznania ich plątały się coraz bardziej, wreszcie miary dopełniło pudełko. Stało się ono gromkim oskarżycielem. Prokurator miał łatwe zadanie, winowajcy skazani zostali na karę śmierci.

*Według opowiadania nadinspektora policji kryminalnej Schultza.

A
A+
A++
Powrót
Drukuj